/hamag/assets/otwarcie-jpg-4205.jpeg

Malując to, co nieuchwytne

Jak można określić malarstwo Justyny Pennards-Sycz? Co inspiruje artystkę i dlaczego fascynują ją miasta?

Data publikacji: 13.08.2016

Justyna Pennards-Sycz to polska artystka mieszkająca obecnie w Amersfoort, w Holandii. Dzieciństwo spędziła w Gliwicach, a jako nastoletnia dziewczyna wyjechała z rodzicami za Zachód. Okres studiów spędziła w niemieckim mieście Münster, gdzie na Westfalskim Uniwersytecie Wilhelma studiowała ekonomię. Zawodowo zajmowała się tłumaczeniami i public relations, z czasem jednak zaczęła poszukiwać czegoś więcej. Podjęła studia malarskie na Wyższej Szkole Sztuk Pięknych Hogeschool voor de Kunsten w Utrechcie i od 2005 roku czynnie zajmuje się malarstwem. Jej wielkoformatowe płótna, ukazujące abstrakcyjne krajobrazy wyimaginowanych miast i morskich głębin, emanują neonowymi barwami, magicznymi refleksami i chęcią dotarcia do istoty rzeczy.

Magdalena Zięba: Jak to się stało, że zdecydowałaś się na porzucenie kariery korporacyjnej i poświęcenie się pasji tworzenia?

Justyna Pennards-Sycz: To nie do końca było tak, że ja coś porzuciłam – po prostu od zawsze rywalizowały we mnie dwie natury i ostatecznie wygrała ta bardziej kreatywna. Kiedy pracowałam przez kilka lat w międzynarodowych korporacjach, czegoś nieustannie mi brakowało, nie czułam się spełniona. Poza tym, myślę, że to był długotrwały proces, który odbywał się w mojej głowie i zwyczajnie nie mogłam wybrać innej drogi. Zdecydowałam się na studia ekonomiczne trochę z przekory, chciałam zajmować się czymś, co miałoby przełożenie na konkretną rzeczywistość. Już podczas studiów malowałam, a kiedy zamieszkałam na południu Francji, tamtejsze światło i kolory zainspirowały mnie do kontynuowania twórczej ścieżki. Do teraz mocne światło jest stale obecne w moim malarstwie.

Justyna Pennards-Sycz, Composition 3, akryl na płótnie, 120 x 160 cm

M.Z.: Twoje poprzednie cykle, Ocean i Night Forest, są mocno zakorzenione w świecie natury. Niektóre obrazy, takie jak Second Night at the Lake czy Physalia physalis uczy się latać bardzo przypominają mi kompozycje Brytyjki, Fiony Rae.

J.P.S.: To bardzo dobre skojarzenie, bo właśnie malarstwo Fiony wybudziło mnie ze stanu uśpienia, w który trochę wprowadza edukacja artystyczna właściwa Akademii. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam jej obrazy, dosłownie mnie olśniło. Zrozumiałam wtedy, że to, czego nauczysz się na akademii, trzeba umieć przełożyć na swój indywidualny język. W szkole nauczyłam się techniki, odpowiedniego podejścia do medium, ale aby tworzyć interesującą sztukę nie wystarczy mistrzowsko opanować zagadnień technologicznych.

Malarstwo Fiony Rae jest intrygujące i zabawne, na wskroś fantastyczne; ja z kolei trochę bardziej skupiam się na tym, co rzeczywiste i abstrakcyjne jednocześnie. Dlatego tak bardzo inspiruje mnie chociażby Japonia – ze swoim tajemniczym językiem i dość hermetyczną kulturą. Zresztą, rozpoczęłam nawet naukę tego fascynującego języka.

M.Z.: W najnowszej serii obrazów odchodzisz jednak od natury. Cykl Cities poświęcony jest przestrzeni miejskiej, jednak jest również bardzo abstrakcyjny – na obrazach nie ma postaci ludzkich, a Twoje miasta wydają się być opuszczone.

J.P.S.: Zależało mi na tym, aby pokazać miasto jako pewną metaforę, uniwersalny byt, który jest właściwy cywilizacji ludzkiej i który ma swoją długowieczną historię. Fakt, że obecnie większość społeczeństw zamieszkuje miasta jest tematem dyskusji i, niejednokrotnie, niepokoju. Miasta coraz bardziej się rozrastają, tworząc megastruktury, a człowiek czuje się w nich coraz bardziej samotny. Może właśnie to pokazują moje obrazy – że architektura przeważa nad istotą ludzką, dominuje nad tym, co organiczne. Malując ten cykl, chciałam też pokazać, że miasta to architektoniczne palimpsesty – zbudowane jedne na drugich, zawierające w sobie duchy przeszłości.

Justyna Pennards-Sycz, An optimist’s dream, akryl na płótnie, 120 x 160 cm

M.Z.: Jak zdefiniowałabyś swoje malarstwo?

J.P.S.: Z tym mam zawsze problem, bo niejednokrotnie jest ono określane mianem abstrakcyjnego, tymczasem jest to pojęcie tak szerokie i płynne, że nie sposób uznać je za wiarygodne. Myślę, że mechanizm widzenia i postrzegania wiąże się ze swoistym upraszczaniem, sprowadzaniem rzeczy do ich pierwotnych form, do idei. Widać to najmocniej w pierwszych przedstawieniach zwierząt czy ludzi w jaskiniach czy w egipskich sarkofagach. Malując, odnoszę się do świata, jaki mnie otacza, który znam i który jest niewyczerpanym źródłem natchnienia. Sposób, w jaki przenoszę go na płótno to już kwestia mojej własnej wizji – rzeczywistość przechodzi przez filtr, jakim jest mój umysł i osobiste doświadczenia.

M.Z.: Czy inni twórcy również cię inspirują?

J.P.S.: Oczywiście, co więcej, myślę że artyści tworzą bardziej dla siebie nawzajem niż dla publiczności, która jest obecnie bardzo trudna. Lubię oglądać prace Petera Doiga, inspirują mnie Tomory Dodge, Daniel Richter i David Hockney. Podziwiam tych twórców za konsekwencję w dążeniu do swoiście pojętego realizmu, ale także uwielbiam ich nonszalancję i stosowaną paletę barw.

Justyna Pennards-Sycz, Urban solitude, akryl na płótnie, 120 x 160 cm

M.Z.: Widać, że w swoim malarstwie czerpiesz od tych malarzy to, co najlepsze. A co jest dla ciebie najważniejszym wyznacznikiem Twojego własnego stylu?

J.P.S.: Tym, co dzielę z tymi artystami, których twórczość śledzę od dawna, to wykorzystywanie fotografii jako elementu wyjściowego dla danego obrazu. Myślę, że tym, co należałoby uznać zaś za motyw przewodni mojej twórczości to intensywność barwna i ogromna rola gry światła i cienia. Nawet jeśli obraz jest na wskroś abstrakcyjny i w niczym nie przypomina widzialnego świata, to nigdy nie jest on płaski. Uważny widz dostrzeże głębię nawet w tak prostej kompozycji jak Deep Storm czy Roman Nights.

M.Z.: Kiedy myślisz o potencjalnym odbiorcy swoich obrazów – co chciałabyś, aby czuł spoglądając na Twoje obrazy?

J.P.S.: Nie jestem zwolenniczką łatwej, przyjemnej sztuki, która pozostawia cię obojętnym. Dlatego chciałabym, aby ktoś, kto zobaczy moje malarstwo po raz pierwszy, drugi, trzeci czuł się zawsze nieco zakłopotany. Z takiego zakłopotania może zrodzić się zaciekawienie i chęć odkrycia kolejnych interesujących interpretacji. Byłoby też fajnie, gdyby dostrzegł moją własną tęsknotę do tego, co nieuchwytne w świecie natury, w ciemności nocy, w blasku miejskich neonów. Może chodzi mi zwyczajnie o pewien uniwersalny rodzaj melancholii, która powinna towarzyszyć każdemu, kto zastanawia się nad rzeczywistością i nie wystarcza mu jedynie ślizganie się po jej powierzchni.

Justyna Pennards-Sycz, Physalia, Physalis uczy się latać, 3 części, 100 x 80 cm

Zobacz także

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-12024

Inspiracje są wszędzie. Wystarczy czasami przymrużyć oczy…

Jagoda Matuła-Krawczyk z Matuszka Tattoo opowiada o swojej pasji i kolorach, które w jej pracach są szczególnie ważne!

Ludzie / #Artykuł

classic-jpg-11984

„Po pierwsze powoli” – na zajęciach metodą Feldenkraisa

Czym jest technika Feldenkraisa? Jak może pomoc w odzyskaniu równowagi?

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-11839

Konique – marka dla koniarzy

Konique to młoda polska marka produkująca unikalne produkty dla koniarzy! To magiczne produkty rzemieślnicze dla miłośników zwierząt.