/hamag/assets/inowswiat-big-jpg-444.jpeg

Podróż jak ze snów

Jeśli planujecie magiczny wyjazd w ciepłe rejony, wybierzcie się w styczniu do Tajlandii! Przywita Was gorąca, pozytywna aura, piękna przyroda i serdeczni ludzie. To prawie pewne – przeżyjecie niesamowity czas, jak bohaterowie naszego reportażu.

Data publikacji: 09.11.2015

Anna Kordas i Paweł Skiba – bioinformatycy z zacięciem podróżniczym, odwiedzili piękne miejsca, spełnili swoje marzenia, zrealizowali jasno wytyczone cele. Anna chciała nurkować, a Paweł trenować boks tajski – tak sobie założyli, a dostali od losu o wiele więcej. Dzięki podróżom zrozumieli, czego tak naprawdę chcą i jak ma wyglądać ich codzienne życie. Przywieźli ze sobą całkiem nowy plan – zaszczepienie idei street food – rodem z Tajlandii – na polskie ulice.

Pamiętam to jak dziś. Właśnie przyjechaliśmy na małą wietnamską wyspę, położoną na Morzu Południowochińskim. Wysiedliśmy z promu i zaczęliśmy szukać jedzenia, gdy młody chłopak pomachał do nas zapraszającym gestem. Myśleliśmy, że chce nam coś sprzedać, ale pokazał pałeczki i dał znak, że chodzi o jedzenie. Okazało się, że on i jego rodzina właśnie zasiadali do śniadania. Chatka była bardzo skromnie umeblowana. Na podłodze siedziała starsza pani – jak się potem okazało – matka trzech synów. Obok nich stały miseczki z ryżem i świeżo złowionymi rybami. Najstarszy chłopak nie znał języka angielskiego, dlatego wyjaśnił nam na migi, że właśnie nurkował i zdobył pożywienie. Przyniósł też sporą torbę z wielkimi ślimakami, a w niej rozmaite okazy! Nauczył nas w jaki sposób należy wydobywać mięczaki ze skorupy. Twarde i duże ślimaki niełatwo przechodziły nam przez gardło, ale ten chłopiec postarał się specjalnie dla nas, podzielił się tym, co miał, więc nie mogliśmy go zawieść… Starsza Pani pokazała nam zdjęcia swoich pozostałych dzieci, pochwaliła się zbiorem własnej herbaty, pomogła wyjąć ości z ryby (tylko dwoma ruchami!), a na koniec zjadła pozostawione przez nas resztki. Azjaci nie marnują jedzenia i chętnie się nim dzielą, nawet wtedy, gdy są bardzo biedni. Chcieliśmy zapłacić za posiłek, ale chłopak nie przyjął pieniędzy, pokazał nam tylko rurkę, zachęcając do nurkowania – wspomina Ania i Paweł, para która rok temu odbyła podróż swojego życia. Przez trzy miesiące (od stycznia do kwietnia 2014) „zwiedzali” Tajlandię, Laos, Wietnam i Kambodżę. Dzięki tej wyprawie wiele zrozumieli. Konsekwencje tych wojaży są znaczne – inna praca, nowe pasje i umiejętności oraz plany kolejnych, nie mniej spektakularnych wycieczek.

Witamy chiński Nowy RokFOT.: ARCH. INO W ŚWIAT

Przygoda, przygoda!

Emocje związane z wyjazdem: wewnętrzne ciepło, radość, duży sentyment, tęsknota... Inspirowało ich niemal wszystko! Nic dziwnego – zobaczyli zupełnie inny świat, doznali czystej pozytywnej energii. Sami twierdzą, że w tamtej przestrzeni człowiek czuje, że żyje prawdziwiej, a każdy dzień jest przygodą. W Europie ludzie są mniej otwarci, zatopieni we własnych sprawach, podążają za pracą, zapominając o społecznym życiu. – Często, gdy budzę się rano i jestem zaspana, to wydaje mi się, że zaraz udam się do chińskiej dzielnicy. Wciąż doznaję tej migawki, wspomnienia centrum gęsto zaludnionego miasta, z rozmaitymi ludźmi, którzy spacerują i głośno rozmawiają. Tyle się dzieje na tamtejszych ulicach… Można usiąść na chodniku i oglądać – sceny zmieniają się niezwykle szybko! Taka egzotyka, do której szybko przywykliśmy, i za którą tęsknimy – opowiada Ania. To był wyjątkowy czas także dlatego, że Paweł oświadczył się w dosyć nietuzinkowy sposób, podczas kursu nurkowania! – Znajdowaliśmy się 12 metrów pod wodą, a on wyjął tabliczkę z napisem Will you marry me? – pierścionek z czarną perłą dopełnił całości…

OświadczynyFOT.: ARCH. INO W ŚWIAT

Trzy miesiące przygód połączyli z pracą zarobkową. Okazuje się, że i tak można! Pracowali zdalnie, na pół etatu dla swoich firm, szukając dostępu do Internetu w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. – Bywało ciężko, choć kierowaliśmy się tam, gdzie teoretycznie można było znaleźć dostęp do sieci. Raz brałem udział w telekonferencji z firmą polsko-niemiecką, nie dosyć że przeszkadzała różnica czasu, to trafiłem do kanału ściekowego, aby móc półlegalnie połączyć się z Internetem. Była to dosyć głośna i imprezowa ulica, więc klienci słyszeli, co się dzieje – wspomina Paweł. W każdym nowym miejscu szukał szkoły, w której mógłby trenować boks tajski i uczyć się od rdzennych mistrzów tego sportu. Nie zawiódł się. Najbardziej podobało mu się w Chiang Rai, gdzie był jedynym białym uczniem. Zwieńczeniem treningów była amatorska walka, zakończona sukcesem Pawła, który w trzeciej rundzie znokautował cięższego od siebie o 20 kg rywala.

Tajski boksFOT.: ARCH. INO W ŚWIAT

Ludzie i jedzenie

„Tajowie wciąż nas zaskakują swoim podejściem do życia – na wszystko reagują uśmiechem. Mają wiele różnych rodzajów uśmiechów, ale najważniejsze jest to, że wszystkie są szczere. Co więcej – Tajowie są bardzo pomocni. Bardzo. Jak już się o coś poprosi, to zrobią wszystko, by Ci pomóc, nawet jeśli nie do końca potrafią” – czytamy na blogu, autorstwa Ani i Pawła, który jest pamiętnikiem z podróży. To pewnie dlatego nie doświadczyli niebezpiecznych sytuacji. Zaobserwowali także większą empatię i pozytywne nastawienie Tajów, którzy – mimo biedy – są szczęśliwi. Mają większy luz, są mniej zestresowani – np. kierowca autobusu zawsze zatrzyma się, jeśli ktoś zasygnalizuje taką potrzebę. Okazują szacunek starszym, angażują ich do pracy i pomocy w interesach rodzinnych, dzięki czemu czują się oni potrzebni. Prawdziwa Tajlandia zaczyna się na północy. To tam usytuowane są wioski, gdzie nie ma białych ludzi, a sami rdzenni mieszkańcy – otwarci i życzliwi. W Wietnamie czuli się natomiast niczym „żywy portfel”, wciąż oferowano im coś na sprzedaż, byli nagabywani i zaczepiani, na szczęście w niegroźny sposób.

Galeria

  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności
  • Festiwal designu i kreatywności

W Hanoi i Sajgonie doświadczyli prawdziwej egzotyki: mnóstwa ludzi, pędu skuterów przejeżdżających przez zaułki, szaleństwa kierowców, którzy nie przestrzegali zasad ruchu drogowego, niesamowitego gwaru oraz – przede wszystkim – wszechobecności street food! Do tego tematyczne ulice, na których fryzjerzy oferowali swoje usługi, kobiety sprzedawały herbatę lub kraby… Jednak najciekawsza była podróż w głąb dżungli, obcowanie z dziką naturą, pełną zaskakujących zwierząt i roślin. Na to czekali najbardziej. Co interesujące, Ania i Paweł nie doświadczyli problemów żołądkowych, choć kilka razy dziennie korzystali z ulicznych straganów z jedzeniem. Ostre przyprawy wytrawiają potencjalne zagrożenia. Zawsze jadali w tych miejscach, w których żywili się lokalni mieszkańcy – to najlepszy gwarant świeżości. Przestali jeść chleb, nabiał i słodycze. W Tajlandii wszystkie owoce są tak soczyste i słodkie, że przechodzi ochota na słodkie przekąski. Na śniadanie – miseczka ryżu z warzywami, potem zupa i ryby. Między kolejnymi posiłkami wszyscy piją shaki owocowe – pyszne i orzeźwiające. Taka dieta skutkuje redukcją kilku kilogramów i dobrymi nawykami żywieniowymi. – Tylko dwa razy odmówiliśmy jedzenia: pierwszy, gdy w rodzinnej bimbrowni zachęcano nas do degustacji surowego mięsa. Jesteśmy biologami, wiemy co w tym daniu mogło się znajdować. Drugi, gdy pewna staruszka przyniosła nam baluty, czyli jajka z zarodkiem kaczki w środku – opowiada Paweł.

Smak kawy

Do Polski Ania i Paweł wrócili z pomysłem na biznes. Zainspirował ich smak wietnamskiej kawy pitej na ulicach Hội An. „Obok nas ten wyjątkowy napój sączyło trzech leciwych Wietnamczyków – pisze Ania na blogu. Mowa tu nie o byle czym, ale o kawie dobrej jakości i jednocześnie kawie taniej. U nas dziadkowie nie pójdą sobie tak o, do kawiarni. Bo i za co? Emerytura mała, a kawa droga.

Wietnamska kawaFOT.: ARCH. INO W ŚWIAT

Street food musi być tańszy, niż utrzymanie lokalu, więc jest dla każdego. Takie proste a takie genialne”. Gdy wrócili do Poznania, mieli gorszy czas. Oboje odczuwali to samo. Trudno było im odnaleźć się w pracy za biurkiem, powtarzając te same czynności każdego dnia. Dlatego Ania postanowiła wyjść poza strefę swojego komfortu i zacząć nowe życie z „Ino w świat”. Zachwyceni niezwykle rozbudowanym i wszechobecnym street food'em w Tajlandii, stwierdzili, że warto przeszczepić tę ideę na grunt polski. Co prawda, budek ze zdrowym jedzeniem wciąż przybywa na ulicach polskich miast, ale nadal trudno o takie, które serwują prawdziwie tajskie jedzenie. Niestety, Ania i Paweł od razu napotkali bariery. Okazało się, że stacja sanitarno-epidemiologiczna i inne instytucje uniemożliwiają interes rodem z azjatyckich przecznic. Podróżnicy zdecydowali się na wózek z kawą. Pod marką „Ino w świat” Ania każdego dnia serwuje autorski napój prosto z Wietnamu. Sprzedaje kawę, wierząc w jej wyjątkową wartość. Całość przyrządza na swoim mobilnym wózku, chińskim oryginale, który samodzielnie wykończyli.

Ino w światFOT.: ARCH. INO W ŚWIAT

Chcieli, żeby było tak, jak w Tajlandii, gdzie każdy może przywieźć swój pojazd i stanąć na ulicy, oferując jedzenie i picie. Czerwone barwy stały się charakterystycznym elementem, po którym łatwo rozpoznać markę „Ino w świat”. Podczas „wielkiej wyprawy” swoją pierwszą kawę wypili nieprędko, bo dopiero w Chiang Rai. Była to kawa mrożona. Jednak prawdziwe olśnienie przeżyli w Wietnamie – tam kawa ma zupełnie niespotykany zapach i smak. To właśnie te ziarna wybrali. W „Ino w świat” napijecie się autentycznej kawy wietnamskiej przyrządzanej w tradycyjny sposób z mlekiem skondensowanym, ale również z kokosowym oraz ksylitolem zamiast zwykłego cukru. Paweł nadal pracuje w tej samej firmie, trenuje boks i pomaga Ani w „Ino w świat”. Właśnie planują kolejną wyprawę, tym razem do Indii.

Zobacz także

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-12024

Inspiracje są wszędzie. Wystarczy czasami przymrużyć oczy…

Jagoda Matuła-Krawczyk z Matuszka Tattoo opowiada o swojej pasji i kolorach, które w jej pracach są szczególnie ważne!

Ludzie / #Artykuł

classic-jpg-11984

„Po pierwsze powoli” – na zajęciach metodą Feldenkraisa

Czym jest technika Feldenkraisa? Jak może pomoc w odzyskaniu równowagi?

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-11839

Konique – marka dla koniarzy

Konique to młoda polska marka produkująca unikalne produkty dla koniarzy! To magiczne produkty rzemieślnicze dla miłośników zwierząt.