/hamag/assets/lbp-big-jpg-1710.jpeg

Little Big Planet – cyfrowy antydepresant

Planetarna dawka radości, czyli rzecz o Little Big Planet!

Data publikacji: 16.03.2016

Wiosenne przesilenie bywa dokuczliwe. Specjaliści polecają różne metody, by z nią walczyć: porządnie się wyspać, uprawiać sport, jeść dużo owoców. To wszystko zapewne działa. Ja mam jednak lepszy sposób na chandrę – Szmaciankę.

Fabuła? Niepotrzebna!

Nie chodzi jednak o zwykłą zabawkę. Szmacianki to bohaterowie serii „Little Big Planet”, jednej z najbardziej pozytywnych platformówek, w jakie miałam okazję grać. I chociaż gra wygląda na stworzoną dla dzieci, to zapewniam, że wiek w tym przypadku nie ma znaczenia – to gra naprawdę dla każdego.

Założenia są proste: poruszając się Szmacianką (ang. Sackboy), podróżujesz po różnorodnych poziomach, odkrywając przy okazji ich tajemnice. Fabuła? Jest. To wszystko, co musisz wiedzieć. Do tej pory wydano trzy części „Little Big Planet” i w każdej z nich schemat się powtarza: musisz po prostu ocalić świat. Jest to najbardziej sztampowa historia, jaką można wymyślić i jeśli liczysz na fabularne wodotryski, to muszę cię zmartwić. LBP dostarcza tyle zwrotów akcji, co „Snake” lub „Tetris”. To jednak mało istotne. Wierz mi, i tak chcesz w nią zagrać. I zaprosić znajomych, bo w „Little Big Planet” im więcej graczy tym lepsza zabawa.

Obudź w sobie dziecko

W grze wcielasz się we wspomnianego Sackboya, swojsko przetłumaczonego na Szmaciankę. Nazwa jest jak najbardziej trafna, bo twoja postać na początku przypomina niedokończoną szmacianą lalkę.

Twoim pierwszym i bardzo przyjemnym zadaniem jest więc nadanie jej charakteru. Tworzenie wizerunku własnych stworków to sama w sobie dobra zabawa, a z biegiem czasu naprawdę można popuścić wodze fantazji. To dlatego, że na planszach poukrywane są ubrania, fryzury, tkaniny i dodatki, pozwalające zmienić wygląd naszej Szmacianki. Znalezienie ich nie zawsze jest łatwe, ale może wzbudzić w każdym z nas prawdziwego poszukiwacza – do odkrycia są stroje historyczne, przebrania zwierzęce, baśniowe, a nawet znane z pop kultury.

Odblokowana zawartość obowiązuje we wszystkich trzech częściach gry, dzięki czemu osoby przywiązane do wybranego wyglądu, mogą bez problemu przejść całą serię tą samą szmacianką. Ja chętnie próbowałam nowych opcji, ale zawsze z rozrzewnieniem wracałam do mojej potarganej panny młodej, dzierżącej patelnię. To akcesorium było o tyle wartościowe, że grając z innymi, mogłam nawiązywać interakcje: zrobić głupią minę, ciągnąć, złapać za rękę, a nawet trzepnąć wspomnianą patelnią. Chociaż Sackboy nie ma głosu, to potrafi pokazać, co myśli na wiele innych sposobów.

Każda szmacianka jest wyjątkowa, jak gracze, którzy je tworzą.

Wszechstronne Szmacianki

Co właściwie robi Sackboy? Jak wspomniałam ratuje uniwersum: w pierwszej części jest to Kolekcjoner, jeden z Twórców Światów w LBP. Każdy świat ma swojego opiekuna, np.: Sawannę stworzył Król Zola, nad Metropolią czuwa Mechanik Mags. Kolekcjoner zazdrości talentu innym Twórcom i wykrada z nich różne elementy – trzeba go powstrzymać, bo w przeciwnym razie w krainach zapanuje chaos. W drugiej części Sackboy wspierany przez genialnego, choć roztrzepanego Larrego Da Vinci, walczy z Negativitronem ogromnym odkurzaczem zasysającym krainy LTB. W ostatniej części zagrożona jest kraina Bunkum, a naczelnym złoczyńcą zostaje niejaki Newton, szalony wynalazca. Nasze zadanie to uratować Bunkum przy pomocy trzech legendarnych bohaterów – Oddsocka, Toggle'a i Swoopa, których najpierw trzeba odnaleźć.

Oryginalność fabularna nie jest mocną stroną wydawców, ale ten niedostatek wypełniony jest przez grywalność i frajdę, jaką sprawia pokonywanie kolejnych poziomów. A tych jest w grze kilkadziesiąt, więc na monotonię trudno narzekać. Na każdym z nich poukrywane są wszelkiego rodzaju „znajdźki”: kostiumy dla szmacianek, dodatkowe ruchy, nalepki, elementy otoczenia, minigierki, jest także możliwe odblokowywanie trofea. Część z nich można odnaleźć dopiero pod zdobyciu umiejętności w dalszej części gry, co zachęca do wielokrotnego przechodzenia poziomów, by ukończyć je w 100%.

Jeszcze ciekawsza jest gra w grupie – nie chodzi tylko o to, że niektóre z zadań można wykonać wyłącznie w trybie multiplayer. LBP to idealny miks między ostrą rywalizacją, a koniecznością współpracy. Grając w ekipie (do 4 osób), każda szmacianka zbiera umieszczone na poziomach bańki, które naliczają się jako punkty, a na koniec każdego poziomu wskazywany jest zwycięzca. Żeby je zdobyć, czasem trzeba włączyć rywalizację i zrobić psikusa drugiemu graczowi – popchnąć, rzucić tortem, wyprzedzić, a nawet wybuchnąć go. To zdarza się często, bo kamera podąża za pierwszą Szmacianką – jeśli ktoś pozostaje w tyle, wybucha niczym bańka mydlana i odradza się w najbliższym checkpoincie.

Gracz może współpracować i zaczekać na spóźnialskich lub biec dalej, ale uwaga – mogą się za to zemścić. Gra w LBP to prawdziwa strategia życia towarzyskiego. Te przyjacielskie przepychanki to stanowczo najlepszy element gry – gdy grasz w pojedynkę trudniej jest porządnie wtopić się w radosny świat szmacianek.

Kreatynator i inne gadżety to dodatkowa porcja frajdy.

Inspektor Gadżet

Media Molecule nie spoczęło po sukcesie jedynki i bardzo kreatywnie podeszło do rozwoju kolejnych części, oddając w ręce Szmacianek szereg gadżetów. Przyznaję, że obawiałam się tych zmian i przekombinowania rozgrywki. Na szczęście Media Molecule wprowadziło je mistrzowsko.

W drugiej części w wyposażeniu gracza pojawiają się takie ciekawostki jak Kotwiczka, która działa podobnie jak pajęczyna Spidermena – wystrzelona w odpowiednie miejsce, przenosi nas na linie nad przepaściami, a także pozwala przyciągać odległe przedmioty. Chwytonator to z kolei rękawice, które sprawiają, że Szmacianka zmienia się w siłacza i może ciskać przedmiotami we wrogów... lub przyjaciół. Najciekawszy jest chyba Kreatynator, który z wyglądu przypomina hełm górnika, tyle, że zamiast latarki, na środku wyposażony jest w lufę. W zależności od sytuacji pozwala strzelać z plazmy, wody lub ognia.

W kolejnej części (tym razem wydanej przez Sumo Digital) Sackboy może bawić się m.in. Pomponatorem – gigantyczną suszarką przytwierdzoną do głowy, czy Hakokaskiem, który jak wskazuje nazwa jest hełmem wyposażonym w haczyk, dzięki któremu Szmacianki mogą podróżować po specjalnych torach, podobnych do rollercoasterów.

Trzecia część to ponadto wspomniane już nowe grywalne postaci – Szmacianka w odpowiednich miejscach na planszy może się zmienić w jedną z nich. Swoop to ptasi bohater, który doleci w niedostępne dla innych miejsca, Oddsock to pocieszny czworonóg, wspierający drużynę niezwykłą zwinnością. Potrafi on m.in. wbiec na górę po pionowej skale, a także skakać o wiele dalej niż pozostałe Szmacianki. Ostatnią postacią jest zmieniający rozmiar Toddle: raz jest kompaktowym maluchem, kiedy indziej silnym wielkoludem.

To ciekawe rozwiązania, które dobrze się sprawdzają – niestety, ostatnia część, mimo że najbogatsza w dodatkowe opcje, jest także najkrótsza: pięć godzin to aż nadto, by przejść całą część fabularną. To o wiele za krótko, szczególnie za tą cenę, bo w dniu premiery musieliśmy wydać na grę ponad 250 PLN. Po przejściu fabuły pozostają minigry i poziomy tworzone przez graczy, ale i tak jest to spory minus. Na szczęście jeden z niewielu, bo świat Szmacianek oferuje nie tylko niecodzienną grywalność.

W trzeciej odsłonie Sackboy dostaje wesołą gromadkę pomocników.

Urok kreatywności

To prawdziwy kalejdoskop barw i kształtów. W każdej z części odwiedzasz wiele różnych krain inspirowanych miejscami znanymi zarówno z prawdziwego życia, jak i z baśni: odwiedzisz więc japońskie ogrody, krainę słodyczy, afrykańską sawannę, metropolię, a nawet zajrzysz do Raju.

Lokacje zostały zaprojektowane z pietyzmem i sporą dawką wyobraźni – każdy z nich jest unikalny i ma swój specyficzny klimat. Na brawa zasługuje także ścieżka dźwiękowa, doskonale budująca klimat każdego poziomu. Do moich ulubionych należą m.in. Kraina Fridy (pierwsza część gry), meksykańskiej panny młodej, pełna odniesień do lokalnego folkloru, czy plansza w której sterujemy gigantycznymi włochatymi królikami (druga część gry).

LBP jest atrakcyjne wizualnie, jednak ma swój specyficzny platformówkowy klimat. Design jest pogodny, a sama gra kolorowa i obfitująca w urokliwe lokacje. Grafika w tego typu produkcjach nie jest najważniejsza – plansze w LBP nie zrobią takiego wrażenia, jak widoki z „Fallouta” czy „Wiedźmina”. Według mnie jest to plus. LBP to gra na oderwanie się od rzeczywistości, a jej przyjemny, swobodny layout świetnie z tym zadaniem koresponduje. Każda z części oferuje coraz więcej możliwości. A jeśli nie do końca spodobają ci się poziomy stworzone przez Media Molecule czy Sumo Digital, możesz sam zasiąść do edytora.

Gracze są zachęcani do tworzenia własnych, grywalnych poziomów, które mogą udostępnić innym graczom w sieci, a także próbować i oceniać ich dzieła. Trzeba przyznać, że niektóre z nich są imponujące i nie ustępują oryginałom. W dodatku znacząco przedłuża to zabawę z „Little Big Planet” i wpisuje się w słuszny trend przekazywania władzy w ręce graczy.

Little Big Planet 3.

Urokliwe małe wielkie planety

Pisząc o „Little Big Planet” nie sposób nie wspomnieć o świetnej polonizacji. W grze usłyszymy fenomenalnego Piotra Fronczewskiego czy takie sławy jak: Paweł Szczęsny, Anna Dereszowska  i Krzysztof Kowalewski.

Tłumacze także wykonali kawał dobrej roboty, bo neologizmy i słowotwórstwo stanowiły z pewnością spore wyzwanie. Efekt jest więcej niż zadowalający i dla polskich graczy będzie to kolejny drobiazg, który uprzyjemnia rozgrywkę: pomponator, migokapcie, chwytonator i piłkoport to tylko niektóre perełki ze spolszczenia.

„Little Big Planet” to gra bardzo dopracowana i dobrze przemyślana, chociaż jak już wspomniałam, ostatnia część mogłaby być stanowczo dłuższa. Drugą wadą jest fakt, że jest to tytuł ekskluzywny na PlayStation, dlatego zwolennicy PC i Xboxa nie będą mieli okazji poznać Sacboya i jego towarzyszy. Jest to jednak argument, który może zaważyć na wyborze między ofertą Sony i Microsoftu. „Little Big Planet” to naprawdę świetna seria, dająca radość znaną z oldschoolowych platformówek, jednak w nowoczesnym wydaniu i zrobioną na najwyższym poziomie.

Jeśli masz już PlayStation i jeszcze nie grałeś w LTB, to nie ma wytłumaczenia dla twojego niedopatrzenia – po prostu natychmiast nadrób zaległości! Podziękujesz mi potem.

Zobacz także

Rozrywka / #News

h-frame-icon-jpg-13129

Mona Lisa w Twoim salonie

Czy wiesz, że w Twoim salonie może zawisnąć Mona Lisa? Najwybitniejsze arcydzieła ze zbiorów Luwru – w tym właśnie najsłynniejszy z obrazów Leonarda da Vinci – dołączyły do kolekcj i sztuki Art Store dostępnej dla posiadaczy telewizorów Samsung The Frame.

Rozrywka / #News

h-frame-box-jpg-13013

Czas pożenić sztukę i technologię

Dzisiaj 15 stycznia 2021 roku. Zapamiętaj tę datę, bo to dzień na swój sposób historyczny. Dzisiaj pożenione zostają technologia i sztuka, a tymi, którzy to połączenie przypieczętują, są Samsung, Dom Aukcyjny Art in House i Wojciech Brewka.

Rozrywka / #News

h-freshface-box-jpg-13009

Zielono mi! Sprawdź nowy filtr na insta

Kojarzysz obrazy Giuseppe Arcimboldo? To te, na których twarze są utworzone z owoców i warzyw. Inspirując się jego twórczością, Samsung stworzył ciekawy filtr – #FreshFace – dzięki któremu odświeżysz swoje zdjęcia na Instagramie w podobny sposób!