/hamag/assets/candrowicz-big-jpg-660.jpeg

Mały Książę, Włóczykij i Chris o poranku

Krzysztof Candrowicz – człowiek, którego zatrudnieniami można by obdarować kilka osób. Jest pomysłodawcą i koordynatorem wielu międzynarodowych projektów kulturalnych. Ukończył socjologię kultury na Uniwersytecie Łódzkim.

Data publikacji: 26.11.2015

Absolwent studiów podyplomowych Zarządzanie kulturą w perspektywie integracji z Unią Europejską w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Dyrektor Łódź Art Center, inicjator projektu Łódź – Europejska Stolica Kultury 2016 oraz dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Łodzi, dyrektor Triennale Fotografii w Hamburgu. 

Rozalia Wojkiewicz: Łódź. Nie mogłam opanować skojarzenia i skierowałam myśli ku Władysławowi Reymontowi. 5 września 1896 roku w jednym z listów pisarz odnotowuje taki oto znamienny fragment: „Uwielbiam masy ludzkie, kocham żywioły, przepadam za wszystkim, co się staje dopiero – a wszystko to mam w tej Łodzi, więc się nie dziwcie, że trawi mnie gorączka pochwycenia tego niesłychanie bujnego życia. Łódź to epos dla mnie, tylko epos tak nowożytny a tak potężny, że wszystkie starożytne – to zabawki w porównaniu”. 5 października 2015 roku, Krzysztof Candrowicz – najmłodszy laureat tytułu „Łodzianin roku” – co ma „w tej” ale i... „z tej” Łodzi?

Krzysztof Candrowicz: Dziękuję za piękny cytat na początek, zdecydowanie pobudza wyobraźnię. Reymont w bardzo malowniczy sposób opisywał dziewiętnastowieczną potęgę Łodzi, choć był również krytykiem wielkiego przemysłu i kapitalistycznego wyzysku. Fascynowało go tętniące życiem miasto i jego namiętności. To jest ten wspólny mianownik między nami. I mnie najbardziej bolą społeczne problemy Łodzi, enklawy biedy i postindustrialna trauma, które miasto – na szczęście – powoli przezwycięża. Jak to ładnie stwierdził Antoni Szram, rozkochany w Łodzi – a związany także z Poznaniem – „Łódź to miasto o zranionej tożsamości”. Ale najpiękniejsze, co dostałem w prezencie „od tej” Łodzi to awangardowe nastawienie do życia, czyli odwagę w tworzeniu i realizacji wizji, którą moi znajomi nazywają „twórczym szaleństwem”.

Krzysztof Candrowicz Fot.: Arch. Krystyna Stawicka, Henryk Stawicki, Krzysztof Candrowicz

R.W.: Łódź kandydatką do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Jaka jest geneza pomysłu? Na czym polega fenomen tego miasta... oraz fenomen miłości Krzysztofa Candrowicza do Łodzi?

K.C.: Dziś patrzę na to przedsięwzięcie trochę z innej perspektywy. Dziesięć lat temu, kiedy narodziła się idea walki o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury, porwała mnie przede wszystkim romantyczna wizja rewolucji wyobraźni, zapał jego mieszkańców do zmiany miasta i ich zaangażowanie. Pochłonęła mnie nie tylko potrzeba rozwoju Łodzi, ale też międzynarodowy wymiar projektu. Podczas stypendium naukowego Erasmus w Grecji zaraziłem się koncepcją europejskości, poznałem moich pierwszych zagranicznych przyjaciół. Saloniki, w których studiowałem, były wówczas – w 1997 roku – Europejskim Miastem Kultury. Podobało mi się to ożywienie miasta. Wróciłem do Łodzi i razem z grupą bliskich przyjaciół rozpoczęliśmy organizację rozmaitych festiwali i innych projektów kulturalnych. Fenomen każdej miłości to bezwarunkowość. Pomimo tysiąca i jednej trudności, jakie niesie ze sobą codzienne życie w mieście, wszelkich kryzysów (tak jak w zdrowej i rozwijającej się relacji), Łodzi nie da się po prostu tylko trochę lubić. Większość osób, które znam, albo ją kochają, albo jej nienawidzą. Jest miastem z piękną historią, które zawsze „nakręcane” było wielkimi wizjami przyszłości – to właśnie najbardziej magnetyzuje.

R.W.: W jaki sposób odczarowuje się mit „złej urody” tego miasta, którą tak trafnie zamknął w wierszu Łódź Julian Tuwim? „Kocham twych ulic szarzyznę mdłą, Najdroższe miasto na świecie!”… – brzmią znane wersy.

K.C.: Na pewno nie wyłącznie poprzez remonty kamienic i inwestycje infrastrukturalne, choć to jest również bardzo ważny proces. Łódź wypiękniała w ostatnich latach i subtelnieje w oczach. Dla mnie najistotniejszym elementem i urokiem Łodzi jest jej osobowość, charakter i ciągły proces zachodzących w niej zmian. Miasto tworzą przede wszystkim jego mieszkańcy. To tak jak z najpiękniejszym wnętrzem lokalu czy kawiarni: jeśli samo miejsce jest puste i brakuje w nim dobrej energii ludzkiej, wybieramy inne, w którym znajdziemy dobrą aurę. Łódź jest takim pięknym, lekko przykurzonym, starym, XIX-wiecznym lokalem z charakterem, co prawda w ciągłym remoncie, ale z niesamowitą atmosferą, którą stworzyli sami bywalcy.

R.W.: Ładne porównanie! Co dzieje się w Łódź Art Center?

K.C.: Nie ma już tego Łódź Art Center, powołanego do życia 10 lat temu. Byliśmy organizacją pozarządową, zarządzającą kilkoma tysiącami metrów kwadratowych powierzchni fabrycznej. Odbywały się tam alternatywne, często partyzanckie imprezy, festiwale i koncerty. Ze względu na bardzo zły stan techniczny fabryk dalsze offowe działania okazały się niemożliwe. Razem z Urzędem Miasta i Stowarzyszeniem Chorea powołaliśmy do istnienia Fabrykę Sztuki, która pozyskała unijne fundusze i stworzyła nową jakość – Art_Inkubator. To projekt nastawiony na animację życia kulturalnego i przede wszystkim na rozwój sektora kreatywnego w Łodzi. Samo Łódź Art Center pozostało organizacją, która realizuje rozmaite projekty społeczno-kulturalne. Do największych z nich należy Łódź Design Festival.

Krzysztof Candrowicz Fot.: Arch. Krystyna Stawicka, Henryk Stawicki, Krzysztof Candrowicz

R.W.: Skąd zatem pasja do fotografii? Czy Krzysztof Candrowicz fotografuje?

K.C.: Pasja wzięła się z magii, którą pokazał mi mój tata w prowizorycznej ciemni fotograficznej, zmontowanej w łazience i piwnicy na jednym z łódzkich blokowisk. Siedziałem z ojcem godzinami i wywoływałem jego i swoje zdjęcia. Później zacząłem „studiować” fotografię jako formę poznawania świata. Nigdy nie chciałem być profesjonalnym fotografem. Interesuje mnie wyłącznie samo piękno i niepowtarzalna prawda chwili, którą niesie w sobie to medium. Dziś fotografuję tylko podczas podróży, to forma prywatnego wizualnego pamiętnika.

R.W.: W 2001 – Fotofestiwal. Rok 2015 – rozdział Hamburg. Zostajesz dyrektorem artystycznym Triennale der Photographie...

K.C.: Hmmm... Tak, to dwa momenty przełomowe, nie tylko w mojej pracy, lecz także w życiu. Od 2001 roku Łódź i fotografia stały się nierozerwalnymi elementami mojej tożsamości, pasjami i motorem do działania. Rok 2015 natomiast przyniósł nie tylko zmiany w postrzeganiu świata, ale również rewolucję na polu zawodowym. Hamburg to jeden z największych portów w Europie, od setek lat stanowił wielkie wrota na świat. To miasto przewietrzyło mi umysł (ha ha!... dosłownie!... bardzo tam wieje!) i otworzyło mnie mentalnie. Nie ukrywam, że zakochałem się w Hamburgu i w Deichtorhallen, czyli w muzeum, w którym pracuję. Prywatnie największe zmiany zawdzięczam wyjazdowi do Nepalu – właśnie tam wracam. Oprócz pięknych gór i malowniczych miejsc urzekła mnie duchowość, radość i zaraźliwa energia Nepalczyków.

Krzysztof Candrowicz Fot.: Arch. Krystyna Stawicka, Henryk Stawicki, Krzysztof Candrowicz

R.W.: Uprzedziłeś moje pytanie. Zatem słowo o metaforze podróży w życiu Krzysztofa Candrowicza. I o rowerze... A może Ty uciekasz od Łodzi?

K.C.: To nie ucieczka, bo nikt i nic mnie nie goni. Rower to część mojego życia. Przez cały rok kalendarzowy poruszam się po mieście głównie na jednośladzie. Z roweru dobrze widać świat dookoła, to świetne narzędzie do przemieszczania się. Przez ostatnie 2-3 miesiące podróżuję po Ameryce Łacińskiej – Kostaryka, Nikaragua, Honduras i Gwatemala. Przede mną trzy miesiące w Azji, w Indiach i Nepalu, a na początku 2016 roku powracam do Łodzi. Z rowerem czy bez, właśnie podczas drogi spotykam wspaniałych ludzi i odkrywam piękne miejsca. Wiele osób może pomyśleć, że takie wyprawy są przywilejem i wymagają dużych pieniędzy, ale finanse potrzebne są głównie na hotele z basenem, wakacje all inclusive i drinki z palemką. Mnie wystarczy hamak, rower i mały plecak. Do podróżowania potrzebny jest przed wszystkim stan zaufania do życia i odwaga.

R.W.: Kim dzisiaj jest Krzysztof Candrowicz?

K.C.: Człowiekiem, mieszkańcem planety Ziemia. Nie wiem. Cóż więcej mogę odpowiedzieć na to pytanie? Cieszę się każdym dniem mojego życia, pracuję, podróżuję, odkrywam. Każdego ranka porywa mnie perspektywa kolejnego dnia pełnego nowych wrażeń i wyzwań. Już w liceum zafascynowałem się postacią radiowca Chrisa Stevensa z serialu „Przystanek Alaska” i zacząłem identyfikować się z jego osobą.

R.W.: Audycja „Chris o poranku” – piękne słowa o miłości, życiu i karmie Enchilady (śmiech)!

K.C.: Uwielbiam ludzi, dlatego też otaczam się tymi, których cenię i chcę się z nimi dzielić doświadczeniami. Jestem zwierzęciem stadnym i lubię działać w grupie. Wiem, że w Polsce tak pozytywne podejście do życia przeszkadza wielu osobom. Nauczyłem się nie absorbować negatywnej energii. Nie lubię narzekania i martyrologii. Najważniejsza jest dla mnie świadomość, a negatywne emocje są bardzo często przejawem braku świadomości.

R.W.: Czy Hamburg to teraz miasto umiłowane? Po–łódzka „ziemia obiecana”? Ciekawi mnie, które z miejsc najbardziej odzwierciedla Twoją naturę?

K.C.: Łódź to moje miasto z wyboru i urodzenia. Hamburg – z wyboru. Faktycznie przez ponad dwa lata dzieliłem większość czasu na te dwa miasta. Dwa mieszkania, dwa miejsca pracy, dwa kręgi przyjaciół, dwie odmienne kulturowo rzeczywistości. Natomiast uwielbiam oba miasta, więc w każdym czuję się jak ryba w wodzie. Zresztą odkryłem wiele elementów wspólnych: industrialną przeszłość, ceglane budynki, sztukę awangardową i street art.

R.W.: Opowiedz o odkryciach tegorocznego Triennale Fotografii w Hamburgu.

K.C.: Phillip Toledano, wzruszający projekt Maybe o niekończących się scenariuszach naszej przyszłości. Catherine Balet, przepiękny Strangers in the light o wszechobecnej technologii i fotografii cyfrowej, które odbierają nam naturalną radość z przeżywania chwili. Henrik Spohler, filozoficzny When millennium ends o negatywnych skutkach industrializacji i skrajnej dominacji człowieka nad naturą.

R.W.: Arles. Cóż się tam odbywa?

K.C.: Od dziesięciu lat co roku jeżdżę na festiwal do Arles jako widz. To najstarszy, największy i najbardziej prestiżowy festiwal fotografii na świecie. Globalne miejsce spotkań i kilkusettysięczna publiczność. We wspomnianym przełomowym 2015 roku miałem ten zaszczyt i przyjemność być jednym z kuratorów programu głównego.

R.W.: Słowo o kondycji rynku fotograficznego. Po co fotografii festiwal?

K.C.: Przez ostatnie 25 lat wolnej i wolnorynkowej Polski powoli i systematycznie tworzy się tzw. rynek fotograficzny. Światowe centrum fotografii to Francja, Wielka Brytania, Niemcy i Stany Zjednoczone. Tam rynek fotografii przeżywał swoje największe ożywienie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dziś podczas Paris Photo zdjęcia sprzedają się za niebotyczne kwoty. Natomiast mój świat festiwali fotografii z komercyjną stroną tej sztuki ma niewiele wspólnego. Festiwale to przede wszystkim miejsca spotkań, integracji i wymiany myśli. Internetowe forum nigdy nie zastąpi zbliżenia z ciekawą osobowością twarzą w twarz.

R.W.: „The Day will come” to motto tegorocznego festiwalu w Hamburgu. Zmieniło się Twoje myślenie o przyszłości? A o fotografii? Lub o etosie kuratora?

K.C.: Moje myślenie o przyszłości zmieniło się diametralnie. Przyszłość dla mnie nie istnieje, to tylko konstrukt filozoficzny. Istnieje tylko teraz. I to, co wydarza się dzisiaj, teraz, kreuje naszą przyszłość. Ludzkość byłaby dużo lepsza, gdyby skupiała się na teraźniejszości. Carl Jung, badając rdzennych mieszkańców Ameryki, usłyszał od pewnego indiańskiego wodza pytanie: „Dlaczego biali ludzie cały czas myślą o przyszłości, ciągle czegoś szukają? Są szaleni i nie potrafią żyć w teraźniejszości”. To piękna diagnoza stanu dzisiejszej cywilizacji Zachodu. O tym będzie kolejne Triennale Fotografii w Hamburgu 2018 roku.

Krzysztof CandrowiczFot.: Arch. Krystyna Stawicka, Henryk Stawicki, Krzysztof Candrowicz

R.W.: Najbliższe plany zawodowe?

K.C.: W 2016 roku piętnasta edycja Fotofestiwalu w Łodzi i wystawa Photography Never Dies w ramach programu Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu, w 2017 roku przygotowania do kolejnego Triennale w Hamburgu, a w 2018 roku, po triennale, kolejna przerwa i nowy rozdział w życiu... ale bez sztywnych planów, chcę spróbować czegoś nowego. Wszystko potoczy się naturalnie.

R.W.: Czy Krzysztof Candrowicz widzi siebie w roli „lidera Europy”?

K.C.: To tylko frazes, nie czuję się liderem Europy. Choć projekt European Young Leaders, do którego zostałem zaproszony, był potrzebny i w niesamowity sposób promował wymianę wiedzy i działania międzysektorowe. Bardziej zależy mi na tym, aby Europejczycy byli bliżsi sobie w codziennym życiu i uczyli się od siebie różnorodności. Myślę, że najlepszymi inicjatywami Komisji Europejskiej w zakresie integracji są projekty wymiany, np. Erasmus, EVS, Leonardo da Vinci. Dzięki temu mamy wielu ambasadorów i „liderów Europy".

R.W.: Teraz już rozumiem, dlaczego złożyłeś hołd Małemu Księciu i nosisz tatuaż z jego wizerunkiem, chociaż dzielisz raczej los… Włóczykija…

K.C.: Podziwiam wrażliwość, wyobraźnię, ciekawość świata i spontaniczność Małego Księcia. To bardzo prosta w przekazie, a zarazem jedna z najmądrzejszych i najbardziej uwrażliwiająca i uświadamiająca z książek, jakie w życiu czytałem. Nuuskamuikkunen, czyli po fińsku Włóczykij – tak właśnie nazywają mnie w Finlandii moi bliscy przyjaciele. W krainie Muminków to mój odpowiednik.

Zobacz także

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-12024

Inspiracje są wszędzie. Wystarczy czasami przymrużyć oczy…

Jagoda Matuła-Krawczyk z Matuszka Tattoo opowiada o swojej pasji i kolorach, które w jej pracach są szczególnie ważne!

Ludzie / #Artykuł

classic-jpg-11984

„Po pierwsze powoli” – na zajęciach metodą Feldenkraisa

Czym jest technika Feldenkraisa? Jak może pomoc w odzyskaniu równowagi?

Ludzie / #Wywiad

classic-jpg-11839

Konique – marka dla koniarzy

Konique to młoda polska marka produkująca unikalne produkty dla koniarzy! To magiczne produkty rzemieślnicze dla miłośników zwierząt.