/hamag/assets/otwarcie-jpg-7380.jpeg

Subiektywne top 10 + 1 Nowego Jorku

Nowy Jork to miejsce kultowe, magiczne, intrygujące. Poznajcie przestrzenie, które trzeba odwiedzić podczas wyprawy do tego niesamowitego miasta.

Data publikacji: 23.01.2017
Przed wyjazdem hasło Nowy Jork wywoływało u mnie w głowie jakiś jeden monolityczny obraz. Z chorągiewkami w miejscach, które warto zobaczyć. I rzeczywiście, z nami było klasycznie, tak jak z większością turystów. Chorągiewki zaliczone. Jednak kiedy myślę o naszym pobycie w Nowym Jorku od razu przeskakuję do tych paru miejsc, które ubrały mój Nowy Jork. Polecam je każdemu, w jednym ciągu albo i wybrane, w zależności od pory roku, chęci i możliwości. To był absolutny top wyjazdu, coś od czego rodzi się uśmiech na twarzy, uśpiona wesołość i tęsknota.

1. Masaż w Central Parku

Choćbyśmy chcieli nic o nim nie wiedzieć, trudno się tej wiedzy ustrzec. Jeśli akcja filmu dzieje się w Nowym Jorku, zawsze parę kadrów zostanie nakręconych w Central Parku. Dustin Hoffman w „Maratończyku” biega ścieżką nad brzegiem jeziora imienia Jacqueline Kennedy Onassis. Billy Crystal i Meg Ryan w „Kiedy Harry poznał Sally” spacerują, biegają, całują się właśnie tam. Lista filmów jest na pewno dłuższa niż nam się wydaje. Większość z nas kojarzy choćby jezioro The Lake, gdzie nowojorczycy urządzają wyścigi małych żaglówek („Stuart Malutki”). Z tego powodu magia tego wyjątkowego miejsca byłaby nieco spłowiała, a przynajmniej nie byłaby tak spektakularna jak przy dziewiczym pierwszym spotkaniu. Romantyczny spacer trochę nas bawił, liczba kroków rosła, liczba wiewiórek i widoków z kartek pocztowych też. Robiliśmy ranking dog-walkerów czyli wyprowadzaczy psów z nieprawdopodobną liczbą czworonogów na smyczy.

The Lake w Central Parku, wszystkie zdjęcia pochodzą ze zbiorów własnych Marii Achrem

Podziwialiśmy sesje zdjęciowe blogerek modowych z rosyjskim akcentem. Spacery skończyłby się szyderą jak nic, gdyby nieopatrzne podglądanie chińczyków masujących umęczone karki przechodniów. Ta jedna sekunda za dużo wystarczyła, aby jeden, a za chwilę drugi, dopadli nas nie dając szansy na odwrót. Jak bezwolne dzieci zostaliśmy zaprowadzeni do centrum wydarzeń w pobliżu fontanny Bethesdy, posadzeni na składanych krzesełkach podobnych wędkarskim i zaczęło się. Moje barki i szyja lewitowały. To było fantastyczne. 15 minut masażu z głową wciśniętą w prowizoryczną podpórkę pokrytą ręcznikiem papierowym dla zachowania pozorów higieny, uratowało moje mięśnie uciemiężone długim lotem, noszeniem torby i swoistym napięciem podróżnego. 10 dolarów za przywrócenie jednego lekkiego życia.

2. Maraton nowojorski

Według Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych oraz Polskiego Związku Lekkiej Atletyki w Polsce biega 22 procent ludzi. Niemal każdy z długodystansowców marzy o starcie w maratonie w NYC. Sprawiedliwie podzieliliśmy nasze role w tym przedsięwzięciu: dumny startujący i dumna kibicka. Pogoda była fantastyczna, trasa usiana architektonicznymi perełkami, a organizacja biegu na najwyższym poziomie. Fala biegnących ludzi ma w sobie pierwiastek wyzwalający wzruszenie, na mnie tak właśnie działa, więc najczęściej wypatrując swojego maratończyka, dyskretnie ocieram łzy. Nie wiem czy to efekt wysiłku i zmęczenia na ich twarzach w okolicy czterdziestego kilometra, czy ta ogromna energia wykrzykiwana i wyskakiwania z kibicujących.

Może jedno i drugie. Pozytywna energia i szacunek dla biegaczy była wyjątkowa. Maratończyk w tym mieście to bohater, a oni sami nie mają ani cienia wątpliwości, by manifestować swoje zwycięstwo. Nawet drugiego dnia chodzą w treningowych ciuchach z dumnie wywieszonym medalem. Wcale nie uważam, że to śmiechu warte czy egocentryczne. Optymizm się udziela, odczułam to na własnej skórze.

3. Homar w Chelsea Market

Ziemia obiecana dla smakoszy w dawnej fabryce przesłodkich ciasteczek Oreo. Postindustrialne miejsce wypchane małymi sklepikami i knajpami z najlepszą kuchnią świata. Lobster Place to absolutna konieczność. Tutaj można spróbować homara w całości, którego zamawia się według rozmiaru. Najpyszniejszy lobster roll, klasyka dla nowojorczyków, czyli pszenna chrupiąca bułka z homarem i maślanym sosem. Mogłabym się uzależnić. I te zupy. Kremowy i gęsty chowder z kawałkami ryby. Surowizna w kilku odmianach, czyli ostrygi poławiane lub hodowane na różnych terytoriach północnego wybrzeża Atlantyku. Stąd różnica w ich konsystencji i smaku. W tym samym pomieszczeniu znajdziecie sklep ze świeżymi owocami morza i najróżniejszymi gatunkami ryb.

Co prawda w innej części Manhattanu i to w dodatku sieciówka, ale trudno mi zapomnieć o markecie Eataly przy Flatiron Building, budynku nazywanym „żelazko”. Liczba produktów jest niesamowita. Rzędy najróżniejszych makaronów, sosów, przypraw, serów i to wszystko również do zamówienia na miejscu. Zatopiliśmy się w białym winie i mozzarelli wyrabianej na miejscu. Tam trzeba wejść, usiąść i pozwolić kubkom smakowym i wrażliwemu nosowi na wyjątkową ucztę.

Budynek zwany żelazkiem

4. High Line by Piet Oudolf

To miejsce chciałam zobaczyć, zanim w ogóle przyszło nam do głowy, by polecieć do Nowego Jorku. Jestem bezkrytyczną fanką prac holenderskiego projektanta ogrodów Pieta Oudolfa. Przede wszystkim dlatego, że jego realizacje wyglądają niezwykle naturalnie. Tak jakby powstały wyłącznie dzięki niestrudzonej pracy wiatru rozsiewającego nasiona, słońcu i dobrodusznym deszczom. Właśnie ze względu na charakter swoich prac zaproponowano Oudolfowi współpracę. High Line to park utworzony na dawnej linii kolejowej wiszącej na wysokości 9 metrów nad ulicami przemysłowej części Manhattanu. Od 1980 roku, kiedy to pociągi przestały kursować, przez kolejne 25 lat estakadę zasiedlali bezdomni, a natura zadbała o zielony krajobraz z samosiejek, który stał się inspiracją dla pomysłodawców. Pierwszą część parku oddano do publicznego użytku w 2009 roku, trzecią i na razie ostatnią w 2014.

Widoki z samego mostu są piękne. Część z nich, ze względu na metalowe konstrukcje, stała się żywymi obrazami w ramach. Spacer wśród chwiejących się na wietrze roślin w centrum zabieganego świata daje możliwość wyhamowania. Całość sprawia wrażenie dzikiej łąki upstrzonej gdzieniegdzie małymi tarasami i minimalistycznymi ławkami z prostych materiałów. Gatunki bylin, traw, krzewów i drzew zostały wybrane ze względu na zmienność kwitnienia, odporność na warunki atmosferyczne, kształt i kolor, z naciskiem na gatunki rodzime. I to jest klucz do sukcesu tłumnie odwiedzanego parku: lokalny koloryt przemysłowej dzielnicy podkreślony przez naturalnie występującą roślinność. Wszystko się ze sobą wiąże i uzupełnia. Trzeba to zobaczyć w kontraście do tętniących życiem ulic, powstających w bardzo bliskiej odległości apartamentów mieszkalnych i luksusowych hoteli. Manhattan z widokiem na łąkę.

5. Wybory prezydenckie

To był już naprawdę szczęśliwy traf. Historyczny moment zmiany kierownika świata. Przyznam, że nie bardzo zawracałam sobie tym głowę. Na szczęście goszczący nas przyjaciel jest rozmiłowany i przy tym sprawny w politycznych zawiłościach. Jego niegasnący entuzjazm i podekscytowanie nie pozwoliły zignorować słupków poparcia, ani fragmentów co bardziej soczystych wypowiedzi dwojga kandydatów, a w końcu dnia samych wyborów. Nie chcę pisać o wynikach, a raczej o ważnym momencie, jakiego byłam świadkiem.

Na ulicy manifestacja preferencji politycznych nie do zauważenia, marketing za to na każdym rogu. W formie chorągiewek, kubków, znaczków, przypinek i innych gadżetów. Trump Tower, wieżowiec przy 5-tej Alei, w którym mieszka prezydent elekt, już po ogłoszeniu wyborów był oblegany przez reporterów i kordony policjantów. Byłam tam, przeciskałam się przez tłum. I tego nie zapomnę. Rodzącej się demonstracji, sprawnych i naprawdę uprzejmych policjantów. Tutaj darzy się ich szacunkiem. Następnego dnia Nowy Jork był smutny.

6. Architektura z drzwiami obrotowymi

Osobny akapit, a nawet rozdział w przewodniku powinny stanowić hotele miasta. Idąc 5-tą Aleją, wielokrotnie miałam wrażenie, że wchodzę na plan filmowy. Byłam niemal zawiedziona, że zza obrotowych drzwi hotelu Plaza nie wyskoczył nagle Chris O’Donnell z Alem Pacino. Te drzwi! Ciężkie, monumentalne drzwi obrotowe z nienagannie ubranym portierem strzegącym wejścia do przepychu i tajemnic. To nie tylko domena hoteli, zdaje się, że większość wieżowców, tych nowych, jak i zabytkowych, zaprasza do swoich trzewi przez magiczne skrzydła. Trochę na podobieństwo Polaków w latach 80. zaglądających do kolorowych sklepów zachodniego Berlina, w Nowym Jorku postanowiliśmy zwiedzić ten najbardziej ikoniczny hotel, Waldorf Astoria.

Początki budynku sięgają 1893 roku. Przywitały nas kryształowe żyrandole, przepastne fotele, staromodni lokaje i złote wózki bagażowe. Kiedy lekkim krokiem przeszliśmy przez hol główny dotarliśmy do szklanych gablot, które w pigułce pokazują historię hotelu, splendor i najważniejszych gości. Hotel ma własny podziemny peron będący częścią dworca Grand Central. Wygoda dla prezydentów, polityków, koronowanych głów – byli tu brytyjski król Edward VIII czy Elżbieta II. Najróżniejsze uroczystości świętowali Elizabeth Taylor, Frank Sinatra, Marlene Dietrich, Marylin Monroe… Spodobało mi się menu weselne z początku XIX wieku, wyrafinowane potrawy napisane piórem na pożółkłych już kartach. Churchill z cygarem na czarno-białym zdjęciu. Marmurowe ściany. Historyczne, piękne, luksusowe.

Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku

7. Wodne taxi na rzece Hudson

Kiedy pewnego dnia zmęczeni długą pieszą wędrówką po Williamsburgu, po nieudanym poszukiwaniu polecanej hipermegasmacznej, nieistniejącej już jak się okazało restauracji, dotarliśmy w pobliże przystani New York Water Taxi, nie mieliśmy wątpliwości, że to dobry moment na skróty. Stąd żółta wodna taksówka miała nas po prostu zabrać pod Most Brookliński.

Nie dość, że to była bardzo szybka i wygodna podróż, to jeszcze udało nam się zobaczyć wieżowce Manhattanu z najlepszej wydaje się strony. Niczym Miami Vice pruliśmy przez Hudson, w okularach i promieniach słonecznych, które tutaj pieszczą twarz niemal na okrągło. Żadnych spalin, miasto cicho szumi, nie grzmi przesadnie. Niebieskie wysokie niebo, stal wieżowców i słońce. Malta? Borneo? Nie – Gotham City.

8. Sklep muzyczny Rough Trade

Nie jest to nieodzowny punkt wycieczki, natomiast mnie zaskoczył. Wracaliśmy z lenistwa na spłowiałej od słońca drewnianej ławeczce nad rzeką Hudson na Brooklynie. Po prawej stronie ulicy zobaczyłam niespecjalnie obiecujący szyld z napisem „Rough Trade”. Nie znałam tej sieci. Zaskoczyło mnie w ogóle, że istnieje coś takiego jak sklep muzyczny. Wydawało mi się, że to prehistoria. Młodzież słucha muzyki online, starsi kupują mp3-jki, najstarsi cedeki, ewentualnie matki kołysanki dla bejbisiów. Weszliśmy. Zdziwiło nas wiele. Ogrom hali, liczba płyt, różnorodność, dostępność wszystkiego.

Płytę, którą chciałam wtedy mieć, miałam zamówić w empiku, a tutaj proszę, jest. Plakat powyżej półki z tą właśnie płytą obwieszczał, że za tydzień jest i koncert. Kupiłam. Niedaleko kasy stał cokolik z taśmami VHS i co dziwniejsze, kasetami. Kasetami ze współczesną muzyką. Jeśli gdzieś na strychu śpi porzucony walkman, pudło starych kaset, to radzę zostawić je na dłużej. Można kiedyś zbijecie nań majątek? Wszystko to razem zrobiło na mnie duże wrażenie. Było surowe i właśnie rough [z ang. szorstki], autentyczne i przywracające wiarę w to, że nie wszystko można zastąpić siecią.

9. Koncerty jazzowe pod chmurką

Dostępne dla wszystkich. W parkach i na skwerach, bardzo często na stacjach metra. Jest w tym ogromny urok. Solowy występ czy koncerty tercetów, quartetów jazzowych złożonych ze studentów szkół muzycznych to zdaje się codzienność. Występy utalentowanych wykolejeńców społecznych bez dachu nad głową, ale z instrumentem, pasją i talentem. Nie zapomnę koncertu w Central Parku, na tarasie Bethesda, w jego pięknym podziemnym przejściu z arkadami, musztardowozłotym ornamentem sufitu podświetlanym dyskretnymi lampkami.

Pięciu podstarzałych panów, w tym jeden biały z wiolonczelą, ustawili się jak na apel za środkowymi arkadami z piaskowca, po czym rozpoczęli soulowo-jazzowy występ. Akustyka tego miejsca, żywiołowość całej piątki i ich piękne głosy były stokroć razy lepsze niż płatny bilet na koncert artysty-celebryty. Dla mnie aura lenistwa, gdzieś w zielonej przestrzeni z jazzowym pomrukiem to czysta przyjemność. Zawsze.

10. Biurowce

Przestrzenie biurowe i ich estetyka jest tak różna od naszych polskich gabinetów jak różny może być iPhone od Alcatela. Udało nam się wejść do trzech takich przybytków. Dzięki naszym gospodarzom zajrzeliśmy w cztery kąty City Hall i wyjątkowego budynku przy Madison Avenue pełnego Mad Menów. Tutaj świat nie znika po wejściu do środka i zamknięciu drzwi – wpada przez ogromne okna. Ludzie szwendają się po korytarzach, część rozmawia przez telefon w wyizolowanych budkach. Ktoś chrapie na sofie, jakaś grupa właśnie je lunch w kuchni, która mogłaby znaleźć się w każdym domu, bo jest przytulna i zapraszająca. Ludzie pracują na dużej przestrzeni uzbrojeni w biurko, krzesło i laptop. I co ważne, pracują tam gdzie im wygodnie.

W City Hall windy śmigają po piętrach, w jednej my z naszą najlepszą i piękną przewodniczką. Zostajemy dopuszczeni do sekretu wartego przynajmniej godzinę świętego spokoju: przez niepozorne drzwi wychodzimy na małą loggię z przecudnym widokiem na wieżowce Financial District. Czy w takich miejscach pracuje się lepiej? Przyjemniej? Z przerwą na lunch w godzinie “jaka ci pasuje”?

Chrysler Building – wieżowiec znajdujący się w dzielnicy Midtown Manhattan

11. Widoki

Tak na koniec. Gdzie najbardziej można poczuć atmosferę NYC? Na Broadwayu, kiedy mrok podsyca światła neonów, na wielokulturowych stacjach metra. W Starbucksie albo po prostu na ulicy już z kubkiem kawy w ręku. Na dachu jednego z wieżowców zachwycając się tym niepowtarzalnym widokiem, a raczej widokiem, którym chciałoby się pochwalić każde miasto. Też. Na 5-tej Alei z napchaną jak piniata MoMą – tego dobra nie da się pomieścić w krwiobiegu jednego dnia, w głowie zostaje cudna sieczka z wściekłym kolażem-wycinanką Pollocka, Warhola i Rousseau. W Central Parku, przy nowym WTC muśniętym geniuszem Libeskinda, na Moście Brooklińskim... Wszędzie tam.

MoMa – Museum of Modern Art

Widok z MoMy

To wszystko i jeszcze więcej się zdarzyło, i jak tylko zamknę oczy widzę patynę na Statule Wolności, prezenty przywódców państw odwiedzających kwaterę główną ONZ w jego głównym holu. Najbardziej jednak byłam w Nowym Jorku na Washington Square Park. Uciec od miasta na moment na ten mały skrawek z zielenią, gdzie miasto wciąż jest, ale daje ci fory, daje ci bańkę nietykalności. Ludzi jest mrowie, kolorowi, różni, dziwni, fajni. Psy, muzycy, rodzice, pracownicy, turyści. Malutka enklawa. Nie wiem czy to tylko miejsce, czy to raczej przyjaciele, z którymi tam byliśmy.

Brooklyn

Zobacz także

Trendy / #News

i-dz-icon-jpg-13185

Małe zmiany dla dużej różnicy

Już 22 kwietnia obchodzić będziemy Międzynarodowy Dzień Ziemi. Z tej okazji warto poszukać sposobów na to, by zadbać o naszą planetę.

Trendy / #News

ikea-wiosna-icon-jpg-13175

Wiosenny powiew świeżości w IKEA

Wraz z wiosną w sklepach IKEA pojawiają się nowości produktowe, pozwalające tchnąć nieco świeżości do naszych czterech ścian.

Trendy / #News

s-d-icon-jpg-13159

Sztuka w cyfrowej odsłonie

Sztuka i technologia coraz częściej się przecinają. Chociaż nie, to złe słowo – raczej się: uzupełniają. Najlepszym tego dowodem jest ogłoszona właśnie współpraca pomiędzy domem aukcyjnym DESA Unicum a firmą Samsung.